niedziela, 23 października 2011

Adele-muzyka




Jej pełne imię i nazwisko brzmi Adele Laurie Blue Adkins. Świat poznał ją jednak jako Adele, gdy miała zaledwie 19 lat. Młodziutka Angielka jeszcze przed premierą debiutanckiej płyty zaczarowała słuchaczy niezwykłym głosem i otrzymała tytuł "następczyni Amy Winehouse".



Urodziła się 5 maja 1988 roku w Londynie i od zawsze wiedziała, że zostanie piosenkarką. - Gdy tylko chwyciłam w rękę mikrofon, kiedy miałam około 14 lat, zdałam sobie sprawę, że to właśnie chcę robić w życiu - wspomina na oficjalnej stronie. - Większość ludzi nie lubi się słuchać na nagraniach, mnie zupełnie nie przeszkadzało, jak brzmiałam. Byłam po prostu bardzo podekscytowana.

Wszystko zaczęło się od płyty Etty James. - Miałam 13 może 14 lat i próbowałam być cool - opowiadała w "The Sun". - Udawałam, że lubię Slipknot, Korn i Papa Roach, ale naprawdę w sklepie muzycznym wolałam szwendać się w sekcji z klasyką. Pewnego dnia, odstrojona w obrożę i luźne spodnie zobaczyłam tę płytę w koszu z przecenami. Wzięłam ją tylko dlatego, że chciałam fryzjerce pokazać zdjęcie z okładki, żeby mnie tak obcięła. Trafiłam na nią jakiś czas później, robiąc porządek w pokoju. Gdy usłyszałam "Fool That I Am", wszystko się zmieniło.

Rodzina Adele chętnie wspomagała dziewczynę w muzycznych staraniach. - Dawałam koncerty w pokoju - zdradza. - Moja mama ma zmysł artystyczny, zawsze więc aranżowała światła, a reszta siedziała na łóżku i podziwiała.

Pierwszy publiczny występ aspirująca wokalistka dała w szkole, wykonując "Rise" Gabrielle. I chociaż jako nastolatka próbowała rozwijać muzyczną pasję, w szkole średniej nie trafiła na podatny grunt, szczególnie, że chciała wykonywać własne kompozycje. - Nauczyciele byli raczej beznadziejny - zdradza na swojej stronie. - W szkole było ciężko, próbowali mnie przekupić. Powiedzieli, że jak chcę śpiewać w chórze, muszę też grać na klarnecie. Postanowiła więc wybrać miejsce, gdzie jej starania zostaną docenione - prestiżową BRIT School, do której uczęszczały m.in. Amy Winehouse, Katie Melua, Leona Lewis czy Kate Nash. - Leona musiała być cichą myszką - wspomina w rozmowie z dziennikarzem "The Sun". - W ogóle jej nie pamiętam, a przecież znałam tam wszystkich.

Kolejny przełom nastąpił, kiedy jej sąsiadką została Shingai Shoniwa z The Noisettes. - Jest niesamowitą wokalistką - wyjaśnia wpływ, jaki miała na nią koleżanka. - Nasłuchiwałam jej przez ściany. Odwiedzałyśmy się i urządzałyśmy sobie jam sessions. To właśnie, kiedy jej słuchałam odkryłam, że chcę pisać, komponować, a nie tylko śpiewać piosenki Destiny's Child.

Po zakończeniu edukacji w 2006 roku za pośrednictwem PlatformsMagazine.com opublikowała dwie piosenki. Coraz większym zainteresowaniem cieszył się również jej profil MySpace, który w 2004 roku założył dla niej kolega. W 2007 roku zaczęła dawać pierwsze koncerty, najpierw u boku chociażby Devendry Banharta czy swojego dobrego przyjaciela, Jacka Peñate, później sama. Pierwszy fonograficzny ślad zostawiła w październiku 2007 roku, wydając w niezależnej wytwórni singel "Hometown Glory" (dedykowany dzielnicy Tottenham, w której się wychowała) z utworem "Best For Last" na stronie B. Szybko trafiła pod skrzydła większego wydawcy, wcześniej jednak otrzymała kolejny prezent od losu - udział w programie "Later With Jools Holland", u boku Paula McCartneya i Björk. Nic dziwnego, że ceniona wytwórnia XL zaczęła o nią walczyć. - Nie wierzyłam, że kiedykolwiek podpiszę kontrakt - wspomina pierwsze kontakty z przedstawicielami XL Recordings. - Ich człowiek pisał do mnie maile, a ja zupełnie je ignorowałam. Nie zdawałam sobie sprawy, że tylu wspaniałych artystów dla nich nagrywa.

Z umową w kieszeni wydała w styczniu 2008 roku kolejny mały krążek, który stał się już dużym przebojem. Piosenka "Chasing Pavements" przez 4 tygodnie znajdowała się na 2. miejscu UK Charts, pozostając w Top 40 notowania przez 14 tygodni. Jednocześnie 19-letnia wokalistka została uznana przez stację BBC za nadzieję na rok 2008. Nie zawiodła - debiutancki album zatytułowany po prostu "19" (tyle miała lat, kiedy ujrzał światło dzienne) przyniósł jej ogromny sukces. Płyta ukazała się 4 lutego 2008 roku i bez problemu dostała się na 1. miejsce listy sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Artystka dobrze została przyjęta również w USA, gdzie zaproszono ją do programu "Saturday Night Live". Po tym występie album awansował o 35 oczek na 11. pozycję zestawienia Billboardu.

Adele uwielbia Jill Scott, Ettę James, Billy'ego Bragga, Peggy Lee, Jeffa Buckleya i The Cure. Twórczość tych wykonawców zainspirowała ją nie tylko w warstwie muzycznej, lecz także tekstowej. - Nie mam problemu z wyjaśnianiem, o czym jest ta płyta - tłumaczy gwiazda. - Kocham poezję - nie jestem najlepsza w jej czytaniu, ale uwielbiam pisać wiersze. Wokalistki, jak Jill Scott czy Karen Dalton są niesamowite. To prawdziwe poetki. A cały materiał jest po prostu o byciu 18-19-latką. "Daydreamer" opowiada o chłopaku, w którym byłam zakochana. Był biseksualistą a ja nie mogłam się z tym pogodzić. To raczej smutny materiał, z utworami o zdradzie i niespełnionych marzeniach.

Większość piosenek powstała po zerwaniu z innym chłopakiem. - Wciąż go kocham i w pewien sposób dzięki niemu powstał ten album - tłumaczy. - Wykorzystałam go bardziej, niż on mnie.

Zestaw autorskich kompozycji Angielki uzupełnił cover nagrania "Make You Feel My Love" z repertuaru Boba Dylana.

Do końca 2008 roku, dzieło rozeszło się w nakładzie 1 100 000 egzemplarzy. Komercyjny sukces szedł w parze z uznaniem krytyków i branży. Longplay nominowany został do Mercury Music Prize, nagród MTV czy Grammy. Wokalistka została również pierwszą laureatką wyróżnienia Critics' Choice wręczanego podczas gali Brit Awards.

- Gdzie inni starają się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę, u Adele mamy artystyczny spokój, który stanowi esencję pełnych bólu miłosnych piosenek - pisał Caspar Llewellyn Smith na łamach "The Observer". - Zapomnijcie o innych współczesnych wokalistkach, a nawet byłej gwieździe Eurythmics. Ją należy postawić w jednym szeregu z Dusty bądź Arethą. Dziennikarz BBC również był pod wrażeniem, acz bez popadania w nadmierny entuzjazm. - Choć niewątpliwie jest dobra, nie zasługuje jeszcze na te wszystkie nagrody i zaszczyty - czytamy w recenzji Chrisa Longa. - W jej głosie brak jeszcze duszy, a w tekstach głębi. W podobnym, choć ostrzejszym tonie ocenił "19" Priya Elan w "New Musical Express", dając wydawnictwu 5 gwiazdek na 10 możliwych. Krytykę osłodziły artystce słowa uznania ze strony Kanye Westa czy Beyoncé, których bardzo sobie ceni. - Jestem popową dziewczyną - mówiła otwarcie podczas wywiadu dla "The Sun". - Poza krótkim rockowym epizodem, od zawsze słuchałam popu. Uwielbiam Destiny's Child i The Spice Girls, a także East 17.

Na razie woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Co prawda Adele przeprowadziła się do Notting Hill, nie zamierza jednak zmieniać się w hollywoodzką piękność i bez skrępowania nosi ubrania w rozmiarze 14-16 według brytyjskiej skali. - Nie zajmuję się muzyką, by stać się symbolem seksu - wyznała w rozmowie z Claytonem Perry z Blogcritics. - Chcę inspirować ludzi i nagrywać dobre płyty, być częścią muzycznego biznesu (...). Nie zamierzam trafić na okładkę "Playboya", wolę być na okładce "Rolling Stone'a". Pod koniec 2008 roku zapowiadała, że rozpoczyna prace nad drugim długogrającym wydawnictwem.


xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx



Zupełnie zwyczajna gwiazda
Najnowszy album Adele wskoczył na pierwsze miejsce list przebojów w prawie 20 krajach na całym świecie. Głos 23-latki przyniósł jej pieniądze, sławę oraz masę nagród. Ale chociaż króluje po obu stronach Atlantyku, piosenkarka wciąż postrzega siebie jako zwykłą dziewczynę z klasy robotniczej północnego Londynu.


Adele / fot. Getty Images
Tymczasem fani ze Stanów Zjednoczonych sądzą, że Adele przyjaźni się z rodziną królewską. – Amerykanie uważają, że jestem wytworna, chociaż wcale taka nie jestem – śmieje się piosenkarka. – Słyszą, że mam bardzo brytyjski akcent, więc pytają, czy znam królową Elżbietę. To zabawne. Bo w Anglii uważa się mnie za parweniuszkę. Ale chciałabym poznać paru członków rodziny królewskiej. Na przykład wyjść wieczorem na miasto z księciem Harrym – wygląda na to, że potrafi się dobrze bawić. Uwielbiam Kate Middleton, jest wspaniała. Uwielbiam też Williama.

W rodzinie piosenkarki nie tylko ona jest miłośniczką dworu. W zeszłym roku jej babcia tak bardzo ucieszyła się na wieść, że Adele poproszono o występ podczas dorocznej gali Royal Variety Performance, że własnoręcznie wybrała dla wnuczki strój na tę okazję. – Kiedy zadzwoniłam do babci, szalała z radości, bo ma 65 lat i lubi wyobrażać sobie, że jest przyjaciółką królowej. Dlatego wyglądałam okropnie elegancko w sukni, którą dla mnie wybrała, jakbym sama aspirowała do roli księżniczki – opowiada.

Kariera Adele, której debiutancki album "19" rozszedł się na świecie w czterech milionach egzemplarzy, mogła jednak potoczyć się inaczej. Szefowie wytwórni płytowych chcieli podpisywać z nią kontrakt, gdy jeszcze uczyła się w słynnej kuźni przeszłych gwiazd – Brit School w Croydon – ale omal nie przegapiła swojej życiowej szansy, ponieważ nie przepada za internetem.

– W 2004 roku przyjaciel założył dla mnie stronę z muzyką na Myspace, ale miałam wtedy 14 czy 15 lat i specjalnie mnie to nie interesowało. Na szczęście program w szkole obejmował naukę obsługi sprzętu nagrywającego, więc nagrywałam kolejne demo jako pracę domową i dawałam swojemu przyjacielowi Lyndonowi, bo nie słucham własnej muzyki. A on zaczął umieszczać to wszystko na Myspace.

Przez dwa lata ciągle mi powtarzał: "Chyba dostałaś e-mail od kogoś z Sony", ale ja zawsze odpowiadałam, że to pewnie tylko jakiś zboczeniec z sieci, więc Lyndon im nie odpisywał. Dzień po tym, jak skończyłam college, dał mi hasło i powiedział: "Powinnaś jednak tam wejść. Nie sądzę, żeby to był internetowy zboczeniec, to się dzieje na serio". Więc się zalogowałam i znalazłam stertę e-maili od firm płytowych. Trzy dni później siedziałam w biurze XL Recordings, z którymi koniec końców podpisałam kontrakt.

Mimo że jej ostatni album "21" sprzedał się w ponad 10 milionach egzemplarzy, a artyści z całego świata biją się, by z nią pracować, Adele pozostaje jedną z najbardziej twardo stąpających po ziemi gwiazd branży muzycznej. W zeszłym miesiącu podczas programu Jonathana Rossa wyznała, że wolałaby siedzieć w domu na kanapie niż w pierwszym rzędzie na rozdaniu nagród MTV Video Music Awards, gdzie spotkała między innymi Jaya-Z i Beyonce.

I chociaż stać ją na rezydencję z 20 sypialniami, wciąż woli mieszkać z mamą i ukochanym psem. – Nie jestem na bieżąco ze sławą, w ogóle mnie to nie interesuje – zapewnia. – Tyle że w miejscach publicznych mama nazywa mnie teraz "Jenny", bo kiedy w sklepie wołała "Adele!" ludzie zaczynali się rozglądać i robiło się niezręcznie.
Piosenkarki nie pociąga wystawny styl życia glamour. Jej jedyną słabością jest kupowanie torebek. Większość gwiazd bez skrępowania korzysta z przywilejów sławy wypełniając garderobę darmowymi ubraniami od projektantów i pijąc litrami szampana na przyjęciach dla elit show-biznesu. Tymczasem jedynym nowym hobby Adele od czasu zdobycia międzynarodowej sławy są wypieki.

– Zaczęłam uczyć się piec w sierpniu 2009 roku, ponieważ nie było mnie w domu przez dłuższy czas i chciałam zrobić coś domowego. Po powrocie kupiłam całą masę książek kucharskich i zaczęłam je wypróbowywać – towarzyszył mi w tym mój pies. Zaczęłam od psich herbatników, a kiedy pupilek Louis zaakceptował moją kuchnię, przerzuciłam się na wypieki dla ludzi. Teraz staję się naprawdę dobra. Celuję w babeczkach. Na zeszłą Gwiazdkę upiekłam placek z kruszonką, ale nie miałam dobrej formy i wyszła katastrofa. Największym miłośnikiem mojego pieczenia wciąż jest pies, ale to nic złego, bo to zwierzę o wytwornym smaku i poczuciu luksusu.

Mojej mamie i jej przyjacielowi też smakuje. Zeszłego lata pojechałyśmy do Włoch, dołączył do nas jej przyjaciel i zostałam praktycznie etatową kucharką. Codziennie gotowałam im uczty. Chyba partner mojej mamy był zadowolony, choć potem musiał chodzić na siłownię, bo nie gotuję dietetycznie.

Ale życie gwiazdy nie jest usłane wyłącznie różami. Ostatnie dziewięć miesięcy upłynęło Adele pod znakiem poważnej choroby. Na początku tego roku ostre zapalenie krtani zmusiło ją do odwołania kilku występów w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Potem przyszła infekcja dróg oddechowych, a ostatnio – wylew w strunach głosowych, przez który musiała odwołać drugą trasę koncertową po Ameryce. Piosenkarce zalecono dużo odpoczynku, ale też wykonywanie krępujących ćwiczeń głosowych.

– Muszę na przykład śpiewać przez słomkę, żeby uruchomić przeponę, i robić te wszystkie dziwne miny i ruchy twarzy, żeby uruchomić mięśnie. Wyglądam wtedy paskudnie, bo cała buzia mi pulsuje. Ale najgorsze jest coś innego: mam takie coś, co wygląda jak zabawka z sex-shopu. Muszę wkładać to do butelki z wodą i dmuchać. Coś okropnego.

Razem z producentem Paulem Epworthem, z którym pracowała nad ostatnim albumem "21", piszą teraz nie tylko materiał na nową płytę, ale i piosenkę do kolejnej części filmowych przygód Jamesa Bonda. Ale, jak zapewnia gwiazda, za każdym razem gdy zaczyna pracę nad nowym materiałem nie wie, gdzie ją to zaprowadzi.

– Proces tworzenia specjalnie się u mnie nie zmienił – zależy od emocji. Staram się rozpoznać, co czyni daną sesję dobrą, a co złą. Próbuję wyłapać dzięki czemu tak sie dzieje, ale do tej pory nie mam pojęcia. Kiedy dobrze się bawię, wówczas nie piszę. Co innego, gdy jestem zrozpaczona. To staje się tematem – czuję się przegrana i samotna, mam złamane serce. Tak to wygląda.

Adele z przyjemnością rozpocznie teraz współpracę z innymi piosenkarzami. – Ciągnie mnie do pracy z innymi. Przy pierwszym albumie "19" większość napisałam sama, przy "21" już jakieś 60 proc. Różni ludzie wydobywają różne strony mojej osobowości, więc chyba pomoże mi to rozwinąć się jako artystce. Bardzo chciałabym zaśpiewać z Mumford & Sons, ponieważ głos Marcusa Mumforda do mnie przemawia. Przypomina mi o chwili, kiedy pierwszy raz usłyszałam Ettę Jones i jak się wtedy poczułam.

Gwiazda jest też fanką bożyszcza nastolatek Justina Biebera. – Spotkałam go i jest słodki. Gdybym miała 14 czy 15 lat, pewnie bym się w nim kochała. Naprawdę. Ale on podoba się mojej dziesięcioletniej kuzynce, a przecież nie możemy lecieć na tych samych facetów. Zresztą to chyba byłoby z mojej strony nielegalne! Ale on podbija świat. Fascynuje mnie, jak to jest: być Justinem Bieberem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz